Swoje filmy kręcili tu Has, Kieślowski i Wajda. W bufecie "U Waci" plotkowali przy kawie i herbacie Lenartowicz, Chęciński i Krzystek. Piszemy o historii wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych, która właśnie kończy 55 lat.
Ponad 400 filmów, tysiące kostiumów i rekwizytów. Po korytarzach
wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych przechadzali się Andrzej
Wajda, Beata Tyszkiewicz, Zbigniew Cybulski czy Kalina Jędrusik.
Właśnie zaczynają się obchody tej szacownej instytucji, w której
wyprodukowano jedną czwartą wszystkich polskich filmów.
Trudy z rękopisem - Najwięcej problemów było z "Rękopisem znalezionym w Saragossie" -
opowiada Tadeusz Kosarewicz, scenograf. - Nie skłamię, gdy powiem, że
przy budowaniu średniowiecznych miast w samym sercu stolicy Dolnego
Śląska pracowało nawet 300 osób - wspomina.
Wyzwanie było nie byle jakie, bo z polskiej rzeczywistości na
filmowym ekranie trzeba było stworzyć średniowieczne miasteczka. W
pracach nad scenografią brał udział sztab osób - studenci ASP i
konserwatorzy zabytków, stolarze, sztukatorzy, malarze, a nawet
żołnierze i więźniowie.
- Żyliśmy jak Cyganie - opowiada dziś scenograf. - Ciągle na planie - dodaje.
W reżyserowanym przez Wojciecha Hasa filmie zagrała plejada
polskich gwiazd - m.in. Zbigniew Cybulski, Gustaw Holoubek czy Leon
Niemczyk.
Ale "Pamiętnik..." to niejedyna superprodukcja nakręcona we
Wrocławiu. Potężne dekoracje do "Lalki" Wojciecha Jerzego Hasa, które
udawały ulice Warszawy, wybudowano przecież na Krzykach: tony drewna,
setki rąk do pracy. Wytwórnia tętniła wtedy pracą.
Bufecik u pani Waci Kosarewicz trafił do WFF-u w 1960 r. Dwa lata wcześniej poznał
Sylwestra Chęcińskiego, późniejszego reżysera "Samych swoich" (też
kręconych przez wrocławską Wytwórnię), który szukał statystów do filmu.
- Ale nie byłem stworzony do statystowania - śmieje się dziś scenograf.
Pierwszym filmem, przy którym Kosarewicz pracował, był "Zerwany
most" Jerzego Passendorfera. Był asystentem u boku Ryszarda Potockiego,
ojca aktorki i reżyserki Małgorzaty Potockiej. Trudno też zapomnieć o
bufeciku "U Waci", czyli pani Wacławy, przysadzistej kobiety o gołębim
sercu, która w barze mieszczącym się w Wytwórni Filmów Fabularnych
serwowała doskonałe pierogi.
- A na śniadanie była jajecznica z morzem dodatków: papryką,
pomidorami, szynką czy pieczarkami - wspomina operator Stefan Kurzyp,
który w Wytwórni zaczął pracować w latach sześćdziesiątych.
Połączyła ich kabała Doskonale stołówkę Waci pamięta też Wanda Ziembicka (obecnie radna
wrocławska) - jadała tam pyszne i tanie zupy. To tutaj, w WFF, na
planie filmu "Lalka", w którym zagrała m.in. Beata Tyszkiewicz,
przyszła dziennikarka poznała swojego późniejszego męża Wojciecha
Jerzego Hasa.
Pani Wanda statystowała w "Lalce", bo ucząc się w technikum
księgarskim dorabiała, żeby móc kupić książki. Z reżyserem połączyła ją
kabała. Wanda Ziembicka uprawiała ją z powodzeniem, a Has powiedział do
Wojciecha Solarza (drugiego reżysera, który w "Lalce" wystąpił jako
żydowski skrzypek): "Dawaj tu tę czarownicę".
Kręcąc "Lalkę", Has wciąż palił mnóstwo papierosów. Wymagał wiele
od siebie i innych. Ziembicka wspomina, że - statystując także w innych
filmach - na korytarzach wrocławskiej fabryki snów co chwilę mijała
gwiazdy. Przecież pracowali tu chyba wszyscy ówcześni polscy reżyserzy:
Stanisław Lenartowicz, Chęciński, Aleksander Ford, Agnieszka Holland, Tadeusz Konwicki,
Kazimierz Kutz, Marek Piwowski czy Roman Polański. Takie nagromadzenie
reżyserkich sław na jeden kilometr kwadratowy można było w tamtych
czasach spotkać chyba tylko w Hollywood.
Spotkania na szczycie Ale bufet pani Waci nie był jedynym kultowym miejscem. Bo był
jeszcze mały klub naprzeciwko iglicy, gdzie przesiadywali Sylwester
Chęciński i Stanisław Lenartowicz. Zdarzało się, że dołączał do nich
pochodzący z Legnicy, a obecnie mieszkający we Wrocławiu reżyser
Waldemar Krzystek. - Pili herbatę i rozmawiali o filmach. To było takie
miejsce służbowe - opowiada Kurzyp, który w Wytwórni Filmów Fabularnych
kręcił m.in. "Czterech pancernych i psa". - Chęciński chodził po
południu do Klubu Dziennikarza, gdzie godzinami potrafił grać w brydża
- opowiada.
Waldemar Krzystek, który wraz z Lenartowiczem i Chęcińskim miał w
zwyczaju siadać i toczyć długie rozmowy, w Wytwórni Filmów Fabularnych
nakręcił m.in "Powinowactwo" z Ewą Błaszczyk i Jadwigą
Jankowską-Cieślak. Trwający niecałe 50 minut film został wyprodukowany
ćwierć wieku temu.
- Kiedy młody człowiek przychodził do Wytwórni z godzinnym filmem,
nie mógł znaleźć wolnego kierownika produkcji. Na każdym korytarzu
pracowała inna ekipa - wspomina reżyser. - Stało się w wielkiej kolejce
do lepszych, nowocześniejszych kamer. No i oczywiście
w czasach cenzury, był rajem dla filmowców. Daleko od Warszawy: zanim
Komitet Centralny zorientował się, że kręci się coś niezgodnego z
panującą ideologią, można było w miarę spokojnie pracować. Dziś, kiedy
światem rządzi pieniądz, możemy robić, co chcemy, ale nie bardzo jest
gdzie - dodaje twórca m.in. ostatniej "Małej Moskwy", a wcześniej
"Zwolnionych z życia" czy "W zawieszeniu".
Waldemar Krzystek przyjaźni się do dziś z nestorami wrocławskich
reżyserów związanych z WFF, z którymi kiedyś spędzał długie godziny na
filmowych rozmowach.
Jak ojciec z synem W Wytwórni pracowały całe pokolenia artystów. Nieżyjący już
montażysta Roman Kolski, ojciec reżysera Jana Jakuba Kolskiego ( twórcy
"Jancia Wodnika" czy "Historii kina w Popielawach"), filmowiec po babce
i ojcu, spędził w WFF ponad 40 lat.
Najpierw był dyrektorem do spraw administracyjnych, a potem
montażystą. Fachu uczył się w Wytwórni, pracował pod kierunkiem
doświadczonych kolegów, a w 1962 roku zmontował film Tadeusza
Chmielewskiego "Dwaj panowie". Na koncie ma około czterdziestu filmów
fabularnych (wśród nich m.in. "Kobietę samotną" Agnieszki Holland,
"Nadzór" Wiesława Saniewskiego, "Pograbka" swojego syna), ponad setkę
odcinków najbardziej znanych seriali: "Stawka większa niż życie", "Wojna domowa", "Czterej pancerni i pies".
Aktor Robert Gonera tak wspomina pierwszy dzień w WFF: - Był 1988 rok, poszedłem na zdjęcia próbne do "Marcowych
migdałów". Założyłem amerykańską kurtkę i ciemne okulary, bo byłem
zafascynowany Zbyszkiem Cybulskim. Szliśmy na zdjęcia z Moniką Bolly i
Robertem Kowalskim. Monika zagrała w filmie Bronkę, Robert Maćka, a ja
"Hefajstosa". - Wytwórnia była moim miejscem, tu się pracowało i nie myślało o
wyjazdach z Wrocławia. Ze szkoły teatralnej na Krzykach szło się na
Bisku-pin, gdzie była Wytwórnia, po przekątnej miasta, i uczestniczyło
w filmowych działaniach.
Smutne lata dziewięćdziesiąte Kryzys wrocławskiej fabryki snów zaczął się wraz z nadejściem stanu
wojennego. W latach osiemdziesiątych nakręcono tam raptem kilkanaście
filmów.
W kolejnych dziesięcioleciach ilość obrazów produkowanych w
Wytwórni spadła jeszcze bardziej - W 1990 - 7, w 1991 - 3, a w 1992 -
tylko 2.
Na początku lat 90. do drzwi WFF zapukali Czesi z propozycją
współpracy. Odmówił ówczesny dyrektor Wytwórni Filmów Fabularnych. Dziś
w dzielnicy Barrandov w Pradze kręci się kasowe holly-woodzkie
produkcje, m.in. "Casino Royale", "Iluzjonistę" czy "Hostel".
Ponad dziesięć lat później wrocławską fabrykę snów, która lata
świetności miała już za sobą, odwiedził sam Steven Spielberg. Jadł
nawet obiad w restauracji "Bazylia", ale swoje "Monachium"kręcił na Węgrzech. Tymczasem Wytwórnia powoli zanurzała się w morzu długów.
Dziś od czasu do czasu wynajmuje swoje hale.
- To ogromny obiekt, który musi jakoś na siebie zarobić - tłumaczy
obecny dyrektor WFF Robert Gawłowski, który marzy, by w tym miejscu w
przyszłości powstawało kino artystyczne z prawdziwego zdarzenia. Ale
zapewnia, że do Wytwórni filmy wkrótce powrócą.
- Współpracujemy z Maciejem Żurawskim przy realizacji dokumentu
"Szklane domy". Także Lech Majewski, reżyser filmu "Wojaczek",
przymierza się do realizacji swojego nowego obrazu w Wytwórni- opowiada
Gawłowski. Poza tym dyrektor WFF chce, by realizowali tu swoje filmy
debiutanci. Ocenia, że już w przyszłym roku mogłyby się zacząć zdjęcia
do pierwszego z nich.
Ale to nie wszystko.
- Chcemy także stworzyć wirtualne muzeum Wytwórni - zapowiada
Gawłowski. - W końcu będziemy mieć bi-bliotekę internetową z
prawdziwego zdarzenia. Będzie tu można oglądać fragmenty filmów i
zdjęcia - zapowiada kierownik WFF.
Ale czy kiedyś Wytwórnia wróci do dawnych lat świetności, kiedy
przyciągała do siebie i aktorskie, i reżyserskie sławy? Raczej marne są
na to szanse. Nie wystarczy jeden Peter Greneeway, który nakręcił w WFF
swoją "Straż nocną". Sławę i lata chwały Wytwórnia ma już za sobą i
można o nich poczytać jedynie na kartach historii.<www.naszemiasto.pl>