20 czerwca 2009 (sobota)
Bartek Jarmoliński Poprogram
W naszej świadomości tkwi potrzeba blichtru, sławy, pieniędzy i uwielbienia. Potrzeba bycia docenionym i odnalezienia siebie w oczach pełnych miłości fanów, ewentualnie przechodniów na ulicy. Dlatego się przebieramy i szukamy poklasku robiąc z siebie pośmiewisko w TV, na ulicy, w klubie. Udając gwiazdy i pragnąc odrobiny talentu.
Bartek Jarmoliński w POProgramie zmierza się z potrzebą bycia dostrzeżonym, a zarazem utraty anonimowości na rzecz przeistoczenia się w ikonę popkultury lub kolejne dzieło sztuki. Jarmoliński pokazuje, że bycie ikoną w czasach plotkarskich tabloidów tożsame jest z utratą praw do swojego wizerunku, osoby, swoich myśli i przyzwoleniem na manipulację.
Jednocześnie zadajemy sobie pytanie, czy mimo wszystko kryją się za tym jakieś wartości? Czy też może wszyscy śnimy wspólny sen, mając nadzieję, że obieramy właściwy kierunek dla naszych marzeń i naszego życia? Licząc na to, że nie okaże się iż poza pustką, w obietnicach życia w blasku i sławie złożonych przez popowe ikony, nie ma nic. Podobnie jak na pracach Jarmolińskiego, gdzie poza pustym, zmęczonym wzrokiem i ciałem opatrzonym religijnymi emblematami, gwiazdy nie są w stanie zaoferować nam nic więcej. W zbiorowej świadomości zostały odcięte od sztuki jakiś czas temu, łatwiej jest powiązać Picassa z marką samochodu, niż konkretnym obrazem.
Co symptomatyczne, artyści, których wizerunki zostały wybrane i przekształcone w POProgramie, to Ci, dla których sława i popkultura okazały się twórcą i katem w jednym. Czy więc powinniśmy uznać ich za świętych męczenników popu? Prześladowane ikony? Za życia otaczane kultem nieomal boskim, miłością dosłownie zabójczą, teraz beatyfikowani przez tabloidy, kanonizowani przez społeczeństwo.
Jarmoliński oprócz prezentowanych wizerunków popowych idoli otoczonych nimbem świętości przeniesionej wprost z rodzimych dewocjonaliów, na oczach widzów sam próbuje stać się gwiazdą. Śpiewając przeboje Georga Michaela, obnażając brak wokalnego talentu, próbuje uzyskać obiecane przez Warhola swoje 15 minut sławy. Przeistacza się w uczestnika kolejnego talent show, nawiązując do kultury masowej produkowanej m.in. przez telewizję.
Definicja kultury popularnej zakłada zaniżanie poziomu produkcji sztuki, tak by stała się ona zrozumiała dla każdego odbiorcy niezależnie od szerokości geograficznej. Tu pojawia się pytanie czy w związku ze spłycaniem artystycznego poziomu, zachłyśnięciem się kolorowymi magazynami i gadżetami, powierzchownością kontaktów, przypadkowością i ulotnością zdarzeń, w których szukamy schronienia, licząc, że przynoszą nam one szczęście wieczne, zaniżamy też nasze wymagania co do talentu i innowacyjności twórców kultury? Czy liczy się już tylko błyszczące opakowanie a w treści istotne jest byle szybko, byle więcej? Wygląda na to, że tak. Być może dlatego, że w czasach supermarketu i nadmiarze napływających do nas informacji, wszystko przemija i popada w zapomnienie coraz szybciej. Stąd bierze się brak cierpliwości by na uznanie i szacunek pracować latami. Pojawia się za to kult jednostki, która w blichtrze sławy już jest i ślepe dążenie do znalezienia się w tym samym miejscu. Tym bardziej jeśli współczesne media karmią nas wizerunkami opływających we wszystkie luksusy tego świata, wszechobecnych idoli. Oferują nam doskonałość i kuszą perspektywą nieśmiertelności na firmamencie gwiazd za niewielką cenę prywatności. Kiedyś sława nie była celem, ale skutkiem ubocznym działań artystycznych, dziś wydaje się, że te relacje zostały zaburzone.
Twarze patrzące na nas z plakatowo-dewocyjnych portretów Bartka Jarmolińskiego oddały swoje życie w imię sztuki, która przyniosła im nieśmiertelność, dziś prawdopodobnie wypadałoby zostawić swój wizerunek w testamencie telewizji na wieczne użytkowanie.
wystawa potrwa do 20.06.09
można ją oglądać pon-pt 9:00-17:00 sob 9:00-15:00
Galeria Szewska 36
Instytut Historii Sztuki UWr
ul. Szewska 36
ostatnia zmiana: 2009-06-01